Gorączkowe zakupy, wielkie porządki w domu, odsuwanie mebli, odkurzanie... Tak moi drodzy, zbliżają się jedne z najpiękniejszych świąt w roku - Boże Narodzenie. Jako dziecko wychowywałem się na wsi, gdzie zimą śnieg odcinał drogi do świata zewnętrznego, mróz ścinał okoliczne stawy... zwierzęta przychodziły pod drzwi i domagały się pożywienia. Mieliśmy jedną taką sarenkę, która przez dwa lata przychodziła do nas pukając nogą w drzwi, że jest głodna. Razem z babcią nosiliśmy siano do lasu, a dziadek dawał nam także żołędzie uzbierane jesienią w pobliskim lesie... Teraz już niestety nie ma takich zawiei, śniegu, zim... wszystko się zmieniło niekoniecznie na korzyść. Były takie dni, że musieliśmy z tatą odśnieżać cała drogę do naszego domu, aby rano rodzice mogli iść do pracy. Zdarzało się i tak, że wieczorem odśnieżyliśmy ścieżki, a nocą wiatr wszystko zasypał i trzeba było zaczynać od początku. Ale dla mnie - kilkuletniego wtedy dziecka - były to niezapomniane chwile. Do dziś pamiętam zapach kiełbasek i ogniska pieczonego na leśnej polanie, a także całą krzątaninę związaną z przygotowaniem drew do ogniska...

Jako, że mieszkaliśmy na wsi wśród lasów, to na święta w naszym domu zawsze była żywa choinka, której zapach roztaczał się w najdalszych zakątkach drewnianego domku. Oczywiście wcześniej razem z tatą wybieraliśmy się na spacer po lesie, aby wybrać najpiękniejszą ze wszystkich choinek i potem co jakiś czas do niej doglądaliśmy, czy nikt jej nam nie wyciął. Tata wypożyczał narty dla siebie i dla mnie i razem jechaliśmy w Wigilię do lasu, aby przywieźć drzewko. Trochę szkoda mi było, że musimy zabrać jedną z sióstr choinkowych do swojego domu, ale u nas będzie miał codzienni świeżą wodę i... ciepło, o które trudno w pustym lesie. Mama razem z babcią Michaliną zajmowały się wypiekami ciast i szykowaniem smakołyków na świąteczny stół. Gdy wracaliśmy z tatą z choinkowego polowania, to już na nas czekał ciepły kompot i suche skarpetki... Tata ustawiał choinkę w rogu pokoju i... zaczynało się ubieranie drzewka, które w naszej rodzinie zawsze strojone jest w dzień Wigilii. Jako, że byłem najmniejszym i najmłodszym mieszkańcem domu, to mnie przypadało ubieranie zielonego drzewka. Oczywiście dzielnie pomagali mi

w tym wszyscy mieszkańcy domu, bo byłem stanowczo za mały, aby dosięgnąć do czubka drzewka i zawiesić na nim bąbki, orzechy zawinięte w sreberko z czekolady i cukierki. Nie wiem, jak mama to robiła, ale zawsze miała najlepsze cukierki schowane na ten wyjątkowy dzień, choć w tych czasach trudno było kupić je w sklepach. Babcia wyciągała ze strychu kolorowe łańcuchy i gwiazdę, która dumnie była zawieszana przez najstarszego mieszkańca domu na samym czubku drzewka.

Ale było także coś innego, naturalnie związanego z atmosferą świąt, czego w wielkim mieście mi zabrakło. Otóż na wsi kultywowana jest tradycja dzielenia się opłatkiem ze zwierzętami, bo wszyscy wierzą, że w ten jeden wyjątkowy w roku dzień - Wigilię - zwierzęta mówią ludzkim głosem. Nie jest to ten sam opłatek, którym przełamują się mieszkańcy domostw. Nasz jest koloru białego, natomiast ten przeznaczony dla naszych zwierzaków ma barwę różową. Przyznam się, że od lat już nie widziałem takiego opłatka, ale wierzę, że nadal istnieje i nadal zwierzęta go dostają w ten dzień...

Przypomniały mi się słowa jednej z pięknych polskich kolęd... jest taki dzień, jedyny dzień w roku, który zaczyna się po zmroku... Długo się na niego czeka i rzeczywiście jest to bardzo uroczysty i podniosły wieczór. Dopiero, gdy na niebie pojawiła się pierwsza gwiazdka zasiadaliśmy do Wieczerzy Wigilijnej. Do mnie należało obserwowanie nieba, aby nie przegapić tego momentu. Pamiętam, że siedziałem z nosem wciśniętym w okno i z uwagą wpatrywałem się w niebo. Co jakiś czas wybiegałem przed dom, aby sprawdzić osobiście, czy może gdzieś na horyzoncie nie kryje się już pierwsza gwiazdka...

Gdy wreszcie udało mi się wypatrzyć delikatnie migoczące światło gwiazdki wołałem wszystkich przed dom, że już jest i... możemy wreszcie zasiąść do stołu. Na naszym stole zawsze znajdowało się siano z rokrocznych sianokosów, które na te okazje specjalnie było przynoszone ze stodoły. O to troszczył się mój tata. Na tym właśnie sianku, które było nawiązaniem do tradycji narodzin Jezusa Chrystusa - i jego narodzin w ubogim żłobie...

...babcia kładła śnieżnobiałą serwetkę, na której w centralnej części stołu kładła opłatek, który wcześniej był rozwożony przez kościelnego z pobliskiego kościoła na saniach zaprzężonych w dwa konie. Na Wigilijnym Stole zawsze zostawialiśmy puste nakrycie, dla niespodziewanego gościa, który nie miałby z kim spędzić tego wyjątkowego wieczoru. Jako najstarsza osoba w domu babcia dzieliła opłatkiem wszystkie osoby znajdujące się w domu i zaczynaliśmy składać sobie życzenia...

Po życzeniach babcia zapraszała do nakrytego białym obrusem stołu. Wieczerzę zaczynaliśmy do tradycyjnej polskiej potrawy - karpia. Trochę szkoda było mi tych biednych rybek, które już na kilka dni wcześniej pływały w dużej blaszanej wannie. Obowiązkowo znajdował się także na naszym stole kompot z suszonych owoców, sałatki, śledzie i dużo pysznego ciasta, które było wypiekane przez babcię. Miała ona duże blachy pieczołowicie przechowywane na strychu i do dziś pamiętam zapach świeżego ciasta prosto wyciągniętego z domowego pieca... dla małego dziecka była to...

...nie lada atrakcja. Śpiewaliśmy także kolędy, bo bez nich nie byłoby takiego nastroju - babcia intonowała najpiękniejszą ze wszystkich kolęd - Cicha noc, święta noc... Po kolei przyłączaliśmy się wszyscy do śpiewu...

Był także inny zwyczaj, dość popularny w naszym regionie - Kolędnicy. Przebrane grupy osób, które chodziły od zagrody do zagrody i śpiewem zarabiali na świąteczne smakołyki. Przychodzili również i do naszego domu. Wychodziliśmy wtedy przed dom i razem z nimi śpiewaliśmy kolędy. Była to wielka atrakcja... kręcona gwiazda, diabeł tak czarny, jak najciemniejsza noc... W nagrodę dostawili od babci ciasto, cukierki i orzechy, których nie było w okolicy. Po kolacji dopiero mogliśmy iść pod choinkę i obejrzeć nasze drzewko. Dopiero, gdy na niebie zapalała się pierwsza gwiazdka włączaliśmy lampki na choince. Kiedyś, gdy byłem jeszcze malutki, zamiast oświetlenia na choince pojawiały się prawdziwe parafinowe świeczki, ale było to dość niebezpieczne, bo dwa razy choinka się zapaliła od tych naturalnych płomieni i wszyscy zgodnie stwierdzili, że pora zmienić tradycję i... kupić lampki o innej

budowie, czyli elektryczne. Już nie musieliśmy pilnować choinki. Rodzice troszczyli się o to, aby pod Wigilijnym Drzewkiem, każdy znalazł coś dla siebie. Oczywiście dla najmłodszych mieszkańców domu były smakołyki w postaci słodyczy i zabawki... z których byliśmy, jako dzieci bardzo zadowolone...

Po wieczerzy szliśmy z babcią go obejść gospodarczych, gdzie mieszkały nasze zwierzęta - koń, świnki i krowa z cielakiem, a także pies - Aza. Babcia dzieliła się z nimi opłatkiem i dziękowała za wspólnie i szczęśliwie spędzony rok życząc im kolejnych zdrowych i pogodnych lat w naszym obejściu. Gdy dochodziła północ zakradaliśmy się do naszych zwierząt, aby usłyszeć ich rozmowy. Obowiązywała tradycja, że w tym jedynym i wyjątkowym dniu w roku zwierzęta mówią ludzkim głosem. Nigdy nie udało mi się co prawda usłyszeć ludzkiego głosu w wykonaniu naszych zwierzątek, ale... podobno w każdej legendzie jest jakieś ziarenko prawdy... A może komuś z Was udało się jednak podsłuchać, o czym rozmawiają zwierzęta w tym dniu...

Gdy nadchodził późny wieczór obowiązkowo szliśmy na świąteczną mszę zwaną Pasterką. Nasz kościół oddalony był od domu jakieś 4 kilometry, ale tradycją było, że szliśmy w ten dzień pieszo do kościoła. Śnieg skrzypiał pod nogami, zimny wiatr owiewał nam twarze, ręce przymarzały do rękawic, ale nie poddawaliśmy się...

Wszystkie okoliczne domostwa zmierzały w ten wieczór do kościoła, aby uczestniczyć w tej wyjątkowej, bo rozpoczynającej się dopiero o północy nabożeństwa. Trudno to dziś sobie wyobrazić, ale kiedyś pod kościół zamiast samochodów zajeżdżały wozy lub sanie ciągnione przez odziane w uprzęże konie, które podczas nieobecności właścicieli okrywane były ciepłymi kocami i dostawały worki z pożywieniem. Znad tych zwierząt i ich pysków unosiła się niesamowita para, która jednoznacznie dawała nam do zrozumienia, że jest zimno... Oczywiście jako dziecko bardziej interesowały mnie sanie, bo takich u nas w domu nie było. Zawsze jazda zaprzęgiem konnym była dla mnie wielką i fascynującą atrakcją...

Był taki jeden wieczór w moim dzieciństwie, który pamiętam do dziś. Otóż jako dziecko wierzyłem, że prezenty przynosi Św. Mikołaj i babcia poradziła mi, abym zgasił w pokoju światło i otworzył okno i... jak byłem grzeczny przez cały rok, to Św. Mikołaj do mnie przyjdzie i dostanę od niego prezent, który będę mógł znaleźć pod choinką... Do dziś nie wiem, jak to się stało, ale po jakimś czasie wszedłem do pokoju i... pod choinką leżała paczka pełna słodyczy. Było to dla mnie zupełnie nie zrozumiałe, bo wszyscy byli w domu i podczas tego oczekiwania na Św. Mikołaja nikt nie wychodził nawet na chwilę z mieszkania. Byłem wtedy przekonany, że rzeczywiście przyszedł do mnie Św. Mikołaj... Ale trudno się temu dziwić... wierzy się przecież w to, w co tak naprawdę chce się wierzyć.

Niedzielny poranek zaczynał się od uroczystego śniadania składającego się z różnego rodzaju mięs podawanych na zimno, po którym to posiłku całą rodziną wybieraliśmy się na Mszę Świętą i ewentualne odwiedziny dalszych i bliższych znajomych.

Dziś już nie ma takich świąt... wiele się od tego czasu zmieniło. Wszyscy przeprowadzili się do miasta i trochę zmienił się klimat tego wyjątkowego okresu. Pachnącą, żywą choinkę zastąpiło sztuczne drzewko, naturalne świeczki zapalane na choince - lampki elektryczne... Już nie rąbie się drew do pieca, nie chodzi się do lasu, aby ściąć choinkę... Dziś można je kupić na bazarze... klimat się nam ocieplił i dawno nie było takich zim, jak te, które pamiętam z dzieciństwa. Do kościoła jeździ się samochodem, a siano rzadko pojawia się na świątecznym stole...

Kiedyś obowiązkowym elementem świąt było także lepienie bałwana, ale w obecnych warunkach raczej jest to niemożliwe...

Tak wyglądały moje święta spędzane na wsi, gdzie do 6-go roku życia się wychowywałem i takie mam wspomnienia z tego okresu, którymi z Wami chciałem się podzielić. Mam nadzieję, że i Wasze rodzinne święta były choć trochę podobne do tych, które ja na zawsze zachowałem w swojej pamięci.

Jedno z cała pewnością nie uległo zmianie - nadal jest to najpiękniejszy czas w roku, na który czeka większość z nas z wielką radością...

Nadal składamy sobie życzenia i wysyłamy świąteczne kartki, które są dowodem naszej pamięci i życzliwości... choć w ostatnim czasie są one wypierane przez elektroniczne listy i pozdrowienia, a także krótkie wiadomości tekstowe zwane sms-mi. Dziś widok Św. Mikołaja przy komputerze nie szokuje już nikogo...

Nadal robimy sobie prezenty spełniając czasami marzenia innych...

I nadal niektórzy z nas wybierają się późnym wieczorem na Pasterkę...

I tak, jak za dawnych lat dzieciństwa objadamy się przez całe święta, pałaszując z rozkoszą wszystko to, co udało nam się przygotować i zgromadzić... a więc - idąc za głosem serca - Wesołych Świąt życzy Kubuś.

 Wróć